Dzisiaj kolejna odsłona ubiegłotygodniowego "Dnia Sportu". Tytuł może sugerować, że będzie o akcji "Lecę na 75 - lecie", ale nie tylko uczestnicy tamtego jubileuszowego wydarzenia biegali tego dnia.
Żeby urozmaicić nasze szkolne tenisowe życie postanowiłem zorganizować I Mistrzostwa Szkoły w tenisie stołowym bieganym. Czasami gramy w "bieganego" podczas lekcji i wielu z czytających miało pewnie okazję poganiać z rakietką dookoła stołu i próbować zdążyć odbić piłeczkę na drugą stronę.
Do tych historycznych mistrzostw zgłosiło się 11 osób. Oto oni: Tosia Serafin, Jacek Kołacz, Miłosz Milanowski, Adrian Nawłatyna, Grzegorz Piotrowski, Michał Porzak, Piotr Szewczyk, Olivier Świątek, Jakub Wiśniewski, Nikodem Wójciak i Beniamin Witt - Michałowski. Ktoś nie załapał się na zdjęcie.
Zawody odbyły się w małej sali gimnastycznej. Rywalizację o tytuł poprzedziła rozgrzewka i kilka treningowych minut w celu zapoznania się z zasadami gry i regulaminem mistrzostw. Kiedy każdy z uczestników skumał o co w tym sporcie biega, to rozpoczęliśmy grę o tytuł mistrzowski. Gra polegała na tym, że po serwisie lub odbiciu, należało pobiec na drugą stronę stołu, czekać na swoją kolejkę odbicia i tak wkoło Wojtek. Jeżeli ktoś popełnił błąd, to odpadał z aktualnej rozgrywki. Zawodników stale ubywało aż do momentu pozostania dwóch osób, które rozgrywały między sobą decydującą rozgrywkę. Osoba, która wygrała zdobywała punkt bonusowy, który można było wykorzystać przy zepsutym odbiciu. Wtedy nie odpadało się z rozgrywki. Opłacało się zdobywać te bonusy, tym samym zwiększając swoje szanse na końcowy sukces. Mam nadzieję, że nadążacie i wiecie o co chodziło.
Czas rywalizacji został ustalony na 10 minut z doliczonym czasem na dokończenie trwającej rozgrywki. Jego pomiarem zajmowały się kibicujące uczestnikom dziewczyny siedzące na ławeczce.
Po błędach kilku zawodników i ich odpadnięciu z rozgrywki gra stawała się ciekawsza. Już nie wystarczało dokładnie odbijać, ale trzeba było także zdecydowanie szybciej biegać.
W czasie finału rozgrywki gra odbywała się już według normalnych zasad. Nie trzeba było biegać dookoła stołu. Ci, którzy nie dotarli do finału, to wykorzystywali ten czas na odpoczynek.
Za rok wymyśle dla was jeszcze inne mistrzostwa. Ciekawe czy Jacek znowu okaże się najlepszy?
Piotr Nizioł